niedziela, 29 kwietnia 2012

Jest po 2, alkohol przepływa przez moje żyły, stoję na balkonie i palę, a On juz widzi, co siedzi teraz w mojej głowie. "Oho, zbliża się rozkmina". Nic nie mówię, tylko palę tego pieprzonego papierosa "I to gruba rozkmina". Nadal nic nie mówię, a w mojej głowie obrazy przeplatają się z zapachami, dotyk z tłem. I marzę, żeby znaleźć się teraz w tak dobrze znanych mi ramionach. Zaciskam rękę w pięść, byle tylko nie dać łzom napłynąć do moich oczu. Zaczynamy rozmowę, wciąż trzymam się przy swoim. Zawsze tak robię, nieważne czy mam rację, czy nie. Jeśli dobrze dobierzesz argumenty przyznam Ci rację. Ale to potrafi tylko mała garsteczka osób. Niby jest coś, o czym powinnam teraz myśleć, niby powinnam skupić się na małym konflikcie z inną osobą, ale nie chce mi się nawet o tym myśleć, wiele większą część zajmuje ktoś inny. [Wiatr zaraz wywieje mi okna :o] I stoję zastanawiając się, gdzie widzę siebie za pare lat. Gdzie, z kim, ile utraconych szans będę zapijać, zapalać i ile przepłaczę nocy, zanim się ze wszystkim wewnętrznie pogodzę. Cofam się myślami o pare godzin. Stoję w tej ogromnej kuchni, z torbą przewieszoną przez ramię, gotowa wyjść. Wcale nie chcę wychodzić. Chcę zostać, na zawsze, ale wiem, ze nie mogę. Nacisk palców sprawia, że z pianina wydobywa się dźwięk Someone like you. Mam ochotę podbiec jak najszybciej i zrobić tyle rzeczy, na które nie mogę sobie pozwolić. Uświadamiając sobie ten fakt łzy napływają mi do oczu. Czas już na mnie. Droga do domu minęła mi tak cholernie szybko. Jadąc widziałam dwójkę szczęśliwych ludzi siedzących nad rzeką, pod mostem, z owczarkiem niemieckim, którzy jedzą jajeczka Cudberry. Wcześniej nie wiedziałam, co ludzie dokładnie mają na myśli mówiąc, że widzą siebie z kimś sprzed paru miesięcy. Teraz mam tak codziennie. To dokładnie ten dzień. 8 maja. To już prawie rok.

7 komentarzy: