czwartek, 5 lipca 2018

Znasz to uczucie wypełniania Twojego brzuszka przez taką falę, nieokreśloną energię ciepła, energii i szczęścia kiedy realizujesz swoją pasję i czujesz jak silnie się rozwijasz?
Mam to w tej chwili. Wracałam z dyżuru w pogotowiu, piękna pogoda już o 7.30 nawiedziła to miasto, które darzę ogromną sympatią. Włączyłam sobie ulubioną piosenkę i idąc w trampkach, podziurawionych spodniach i karimatą przypiętą do plecaka czułam się tak miło spełniona. A potem poszłam na zajęcia ze studentami, które prowadzi mój dobry kolega. Była też tam lekarka, o której już wcześniej słyszałam, że pokochałabym ją. Wiecie, w medycynie często ludzie mają ogromne ego. Jak to leciało w chirurgach? Myślą, że są Bogiem / że chwycili Pana Boga za nogi? Brak pewności siebie nadrabia się byciem chujem, a ciepło w stosunku do pacjenta - cóż za obraz słabości lekarskiego charakteru. Całe szczęście świat się zmienia, zmienia się postrzeganie emocji, nie tylko sposób w jaki uczy się nas, że powinno się reagować na zachowanie pacjenta i jego potrzeby (okazuje się, że oni też je mają prawo mieć!), ale też to, jak lekarze myślą o sobie, ich poziom samokrytycyzmu i mówienie na głos o strachu, który drzemie w każdym świeżo upieczonym medyku. I spotykasz, całe szczęście, jeszcze dłuższą chwilę przed metą swojej edukacji uniwersyteckiej, osoby które mówią na głos "bałem się, popłakałem się, posrałem się w majtki", ale zaraz za tym idzie follow up - i co zrobiłem z tym strachem, jak sobie poradziłem. Czy to ochroni nas przed paniką, która nas ogarnie, kiedy dostaniesz już swoją pieczątkę? Nie sądzę, ale pewnym jest, że będziesz mógł powiedzieć o tym głośno. A mantrą, którą powtarzam moim przyjaciołom jest to, żeby mówić co Ci chodzi po głowie na głos, bo pal licho co poradzą Ci inni, ale Ty sam, słysząc to na głos, widzisz od razu wszystko z innej perspektywy.

niedziela, 3 czerwca 2018

Pojechałam na swoją pierwszą opłaconą, poważną konferencję. Ojej, jaki jest przepis na spelnienie? Na satysfakcję? Idź na studia, które sobie wymarzyłeś. Przejdź przez początkowe, nieco nużące lata, aż dotrzesz do etapu kiedy zaczynasz szukać w nich swojej drogi, pasji. Znalazłeś coś, co przyśpiesza bicie serduszka? Świetnie, to teraz zacznij robić co się da w tym swoim własnym, określonym kierunku. Poświęcaj swój czas, zatrać się w tym, ojej, zakochaj się po prostu. Co potem? Potem już ludzie Cię pokierują. Zaczniesz zauważać, że świat stoi otworem przed takimi ludźmi jak Ty - z pasją, gotowością do poświęcania maksimum swojego wolnego czasu dla tej pasji. Profesorzy, guru w swojej dziedzinie będą witać Cię na swoich oddziałach z otwartymi ramionkami. Przestaniesz się bać pytać czy możesz gdzieś przyjechać, żeby czegoś się nauczyć. I trafisz któregoś dnia na swoją pierwszą konferencję z danej dziedziny. Na początku możesz czuć się nieco skrępowany - nie wiesz jak zachowywać się w takich sytuacjach, co wypada, a co nie. A potem? Potem płyniesz z prądem. Widzisz ludzi takich, jak Ty - z miłością w oczach do swoich pasji. I czujesz, jak te ich elektroniki pobudzają Twoje. Jeśli jesteś tak kontaktową osobą, jak ja, bardzo łatwo przyjdzie Ci poznanie paru osóbek wokół Ciebie. A wiesz, co dzieje się w tym momencie? Zaczyna się magia. Wymieniacie się doświadczeniami, dyskutujecie na dany temat i tak poznajesz niesamowicie ciekawych ludzi. I wracasz po 19h do domu, zmęczony jak nie wiem co, ale taki szczęśliwy - spełniasz się. Zakochałeś się na zabój w sztuce pomagania drugiemu człowiekowi.

środa, 14 lutego 2018

Zawsze wydawało mi się, że angażujesz się w relację, wchodzisz w nią całym serduszkiem, kiedy pokazujesz drugiej osobie jak wyglądał Twój świat przed nią - kiedy otwierasz swoją przeszłość niczym tajemną księgę i dajesz z siebie czytać, z małym skrępowaniem, ale robisz to, bo chcesz żeby druga osoba miała choć namiastkę Ciebie, kiedy świat próbował, lub Ty sam, łamać Cię w pół. Byłam tego zdania całe moje świadome życie, bo czyż nie na tym opierały się i licealne przyjaźnie, i dziecięce znajomości? Na opowieściach. Kto, kiedy i dlaczego miało to na Ciebie taki, a nie inny wpływ. I wiesz, to nie było złe rozumowanie, istnieje w nim pewna nieodzowna logika. Kochałam być tą osobą, przed którą się te karty otwierało, przed którą mogłeś pokazać swoje najgorsze wspomnienia, żebyśmy mogli przerobić je razem. Jednocześnie czułam gdzieś tam w środku, robiąc to samo, jak stajemy się "swoi".
A potem obejrzałam film. Z pozoru - piernik do wiatraka, bredzę głupoty, bo film nie tyle o przeszłości był, co o pięknym postrzeganiu świata teraźniejszego. Ale! Dał mi dobitną lekcję. Przeszłość to tylko przeszłość. Nieważne.
I pierwszy raz w życiu pomyślałam, że głębię i zaangażowanie w danej relacji da się zbudować "tylko" na wspólnym przeżywaniu teraźniejszości. Na tych wybuchach śmiechu, bo oboje pomyślicie to samo. Na zdaniach, które wypowiadasz bardziej z nawyku, bo wiesz, że usłyszysz "wiem", żebyś tylko mógł powiedzieć "wiem, że wiesz". A ile w tym magii i uroku. Uwielbiam słyszeć "wiem, że wiesz" - to takie proste, krótkie zdanie dające wyraz bliskości między dwojgiem ludzi. Mózg z pewnością siebie wypowiada do Pinkiego zdanie "Bedziemy opanowywać świat". Okazuje się, że możesz chcieć opanowywać świat z kimś, kogo historii nie znasz, i ba, teraźniejszość z kimś takim może być na tyle komfortowa, że nawet nie odczujesz presji poznania jej. Raz na jakiś czas zdarzają się tacy ludzie, takie relacje. Wiesz, że gdybyś usiadł z kimś takim nad Sekwaną, piłbyś wino i słuchał gwaru paryskiej ulicy czułbyś się jakbyś wygrał życie. Gdybyś zgubił się w labiryncie rzymskich uliczek, bo tak ściągnęła Cię w nie grana na żywo muzyka, to ktoś taki usiądzie przy Tobie na krawężniku, da buzi w czółko i będzie się czuł spełniony. Bo tworzysz z nim najlepszą teraźniejszość, jaką chciałbyś w danej chwili tworzyć. A jeśli uda Ci się stworzyć coś takiego na co dzień - wiedz, że warto w to inwestować.

niedziela, 4 lutego 2018

Czuję, jak każdą moją komórkę wypełnia szczęście. Moje malutkie, dobrze przemyślane szczęście. Takie, które daje mi powera nie spać całą noc, żeby poznawać medycynę ratunkową (vel medycynę transportu) od środka. Mówiłam Wam już kiedyś o tym jaką czuję niewyobrażalną wdzięczność za ludzi, których spotykam na swojej drodze? Nieraz się zastanawiam czy to mój świadomy wybór - dostrzegam w nich tyle pięknych cech, wyrzucam ze swojej głowy tych, którzy tacy nie są, czy może najzwyczajniej w świecie jestem ogromną szczęściarą? Może nauczyłam się intuicyjnie szukać takich ludzi. Istnieje też teoria, że przyciągam takich ludzi. I chyba to mi najbardziej odpowiada - nie ukrywajmy, delikatnie gładzi moje ego. Ego to jedno, ale motywuje nieziemsko, żeby być sobą, bo to się sprawdza. Kreujemy swoje światy. Zrobiłam dobrą robotę ze swoim.
Wracam więc do domu i ani myślę iść spać - robię sobie ciepłe mleko z miodem, włączam na słuchawkach cudną muzykę, o tytule tak pasującym - "Save tonight".
Mieliśmy dziś pacjentkę z tętniakiem aorty piersiowo-brzusznej w wywiadzie, z silnym bólem pleców i nadbrzusza od rana. Stan ciężki, w kontakcie. Miałam wrażenie, że tętnienie roznosi się po całym jej szczupłym ciele. Sprawa była jasna od wejścia. Urocza osóbka. Mówimy o Poznaniu. O ironio, w tak dużym mieście nie funkcjonuje ostry dyżur na chirurgii naczyniowej. Pani trafiła więc do szpitala klinicznego, na IP z częścią chirurgiczną. Po paru godzinach, kiedy przyjechaliśmy tam znowu okazało się, że Pani 4h po przyjęciu zmarła. Tętniak pękł. Czekała na transport na naczyniówkę - 0.5h przed planowanym transportem zmarła. Szkoda, że procedury nie działają na korzyść przeżycia. Czy gdyby to był ktoś bliski dla lekarza dyżurnego sprawa przebiegałaby szybciej? Ta szansa zostałaby jej dana?
Mąż pacjentki odprowadził ją aż do karetki, zatroskany starszy pan - dając żonie na pożegnanie buziaka, obejmując jej twarz swoimi dłońmi.
Cieszę się, że miał okazję w jakimś absurdalnie minimalnym stopniu się pożegnać.
Cieszę się, że pani rozmawiając ze mną w karetce miała uśmiech na ustach.
Cieszę się, że sama podjęłam decyzję, żeby podać pani następną dawkę fentanylu chociaż staliśmy już przed wejściem do szpitala.
Cieszę się, że zrobiliśmy dla niej wszystko, co mogliśmy, z uśmiechem na ustach i troską w oczach.
Walczysz z absurdem, z sytuacją, która nie powinna mieć miejsca i uzmysławia mi to jak bardzo naszym zadaniem jest być po prostu człowiekiem. Nie poganiać męża, kiedy żona jest zabierana do szpitala. Nie narzekać, kiedy naszym pacjentom tak mocno zależy na tym, żeby zrobić jakąś, wydawałoby się, pierdołę. Obiecasz im, że jeszcze będą mieli na to szansę?
Ja nie miałabym jaj.
Rozumiem coraz mocniej siłę dobrego kontaktu z pacjentem. Przyjęło się, że starsze panie w drodze do szpitala, jeśli tego potrzebują, trzymają mnie za rękę. Rozmawiamy o wnukach, o ich życiu. Żegnamy się potem uśmiechem, dygam wychodząc ze szpitala i dostaję nagrodę wartą tak wiele - uśmiech, dający mi pewność, że dałam im chociaż troszkę radości i ciepła.
Tego bym chciała dla własnej mamy - żeby ktoś w chwili, kiedy będzie starsza i schorowana (tfu tfu!) trzymał ją za łapkę w drodze do szpitala. Żeby nie była sama, bez żadnego wsparcia. To tak banalnie proste - traktować wszystkich pacjentów tak, jakby to był ktoś bliski. Walczenie o nich, jak o kogoś dla nas ważnego. Wiesz czemu? Bo to jest zawsze czyjaś mama, babcia, brat czy syn. I dobrze być ich wysłannikiem, zatroszczyć się o nich tak, jak zrobiliby to ich bliscy.


piątek, 2 lutego 2018

Są chwile, kiedy gwar, zamieszanie i ten luz płynący z każdego ruchu współdzielących ten wieczór w mojej ukochanej, poznanej przypadkowo winiarni 3 lata temu dopełniają moje serduszko aż do poziomu satysfakcji. Wiesz, o czym myślę, kiedy tam jestem? Spodobałoby Ci się tu. Byłbyś zauroczony ogromem elementów, które mógłbyś poddać obserwacji. Ale nie ma Cię. Wiem przecież dlaczego. Taką mamy już naturę. A wolę walki o coś, co daje nam szczęście? Czy to mamy?