środa, 24 maja 2017

Piękny przykład, drodzy państwo, EPICKI, przykład tego, co z wiarą powtarzam sobie często w duchu "Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia" zdarzył mi się dzisiaj. Kiedy z dumą odbierałam wyniki maturalne miałam w głowie tylko jeden, jakże wtedy niepodważalny powód podboju z tymi wynikami kierunku lekarskiego - MIAŁAM BYĆ MEREDITH GREY, MIAŁAM BYĆ CHIRURGIEM. Do końca mych dni będę miała w środku ołtarzyk ku czci Shondy Rhimes - pomysłodawczyni tego serialu - I MOJEGO POMYSŁU NA SIEBIE (i coś czuję, że nie tylko ja ;>>>). No to połaziłam na chirurgię - to są bad assy, ale nie do końca między nami zaiskrzyło (PS. I tak moje wielkie szczęście będę mam nadzieję jeszcze długo długo wiązała z chirurgami 💕) I kiedy jak co roku znów przyszła pora na zajęcia z medycyny ratunkowej zauważyłam, że oczka mi się święcą pięknie na samą myśl o tym. Więc... wróciłam na salę operacyjną drugi raz spróbować swojego szczęścia, odkrywać karty przeznaczenia, tyle że po innej stronie stołu operacyjnego. Czułam, że mój charakterek bardziej pasuje do tej strony, że jedynak, to jedynak, a do tego baran - tyle chęci stawiania na swoim nie może pójść na marne (;>>). I wracamy już do teraźniejszości. Do wietrznego, mokrego wieczoru, który był idealnym kocem chłodu na moje rozpalone, czerwone policzki. Z łapkami śmierdzącymi tymi okropnymi rękawiczkami wyszłam do domu, mając poczucie, że seks, zakochanie, burgery z boczkiem i BBQ, ani sernik z ginem, nawet PAD THAI ze Śródki (a myślę, że kocham go mocniej niż własną matkę!) nie dało mi nigdy takiego uczucia - chęci zrzygania się ze szczęścia! Dałabym radę teraz zrobić 5 razy salto w przód i po nim 3 w tył, choć normalnie nie zrobiłabym zwykłego przewrotu choćby w wodzie. SZTOS. Proszę państwa. SZTOS. Miałam rację, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Kurwa, jak ja kocham życie. 😷

piątek, 10 marca 2017

Śmieszne, w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu (tak śmieszne, jak śmieszne wydaje się być postrzeganie różnych spraw przez ludzi wychowanych w innych światach - ten sposób śmieszności), jak wolność znaczy dla każdego z nas co innego. Czuję wolność w tych chwilach poza sesją, kiedy sama wybieram czego i jak dużo się uczę. Wolność to rozpięta kurtka i szalik luźno wiszący na moich ramionach, warkocz niedbale porządkujący moje długie włosy, albo luźny sweter i kawa w dłoni na wiosennym spacerze w słońcu. Wolność, kiedy wtulam się w moją ukochaną osobę na łóżku i mogę pocałować ją w czółko. Wolność, kiedy korony drzew porusza wiatr niosąc ze sobą (no, własnie) ten zapach znaczący dla mnie słowo klucz dzisiejszego wywodu - wolności. Bo las daje to poczucie. Jak byłam mała ciocia Zielona nauczyła mnie piosenki, śpiewanej tylko w lesie, o mrówce, która idzie "cichuteńko i śpiewa sobie tak" - tu następował zawsze ten moment, kiedy mogłam wykrzyczeć się za wszystkie czasy. I to też zawiera w sobie wolność - wyrażanie emocji. Moment, na którym łapie mnie mój najlepszy człowiek świata - kiedy uśmiecham się i zamykam oczy, ciesząc się ze słońca. Wolność to taka chwila, kiedy uśmiecham się do samej siebie idąc ze słuchawkami w uszach. Bo życie jest piękne. Po prostu. Sęk w tym, że najmocniej to czuję, kiedy myślę o wolności, właśnie.

wtorek, 31 stycznia 2017

trochę mi głupio, że nauczyłam samą siebie podejścia do ludzkich problemów w sposób "nie mam Ci jak pomóc, nikt nie ma Ci jak pomóc, więc sam musisz odkryć w sobie swój sposób na własne ocalenie", bo to jest w jakiś sposób nacieczone brakiem odpowiedzialności, brakiem troski. Tylko wiesz, każdy kij ma dwa końce - bo to jednocześnie bardzo racjonalne. Nie można przejmować się każdym problemem świata wokół, bo zwariujesz. A nie chcemy zwariować. Wtedy już na pewno nikomu więcej nie pomożemy.
Nie można ludzi winić, że im źle, że ich własny świat ich wkurwia, że nie widzą celu w swoim życiu. No niby nie można. Ale mnie wkurwia. Nawet nie taka osoba, ale bardziej to, że komuś coś takiego w ogóle może przejść przez myśl. Nie twierdzę, że skoro ja kocham swoje życie i uważam, że jest cudem, czymś najpiękniejszym na świecie, to każdy powinien coś takiego czuć. Hella nope. Ale potem słyszę, że bliska osoba mojej bliskiej osoby umiera w wieku 30 paru lat, pozostawiając 2 małych synów,  bo ma nowotwór, z którym już nic nie da się zrobić. I wracamy do takiej smutnej osoby, której mam ochotę przywalić, kiedy znów powie, jak to jego życie jest bez sensu i mogłoby go nie być. No bo, panie Boże, trzymaj mnie, ale kurwa, no nie. Po prostu nie. Ludzie zrobiliby wszystko, oddali wszystko co mają, żeby dostać choć jeden dzień więcej. A całe życie? Nie są sobie w stanie nawet tego wyobrazić, to tak nieosiągalne.
To jest dla mnie tak cholernie irytujące, że można nie być w stanie docenić największej wartości, jaka istnieje, jaką masz - własnego życia. Tego, że jak nic sie nie spierdoli po drodze to masz jeszcze przed sobą min. 50 lat. A ludzie oddaliby wszystko za jeden dzień. To tak niepoprawne, nie darzyć szacunkiem własnego życia. Nie musimy być zawsze szczęśliwi, ale odnoszenie się z taką pogardą do samego posiadania go przyprawia mnie o przyśpieszone tętno z unoszącego się w moim ciele wkurwienia.