poniedziałek, 20 grudnia 2010

Hands up in the sky.

Każdy dzień zaczynam od wypicia kawy na balkonie, w moich czarnych ray-banach, paląc papierosa i sprawdzając maila w telefonie. Siedzę na krześle, w szortach i topie - piżamie. Mam pomalowane paznokcie, wszystkie kolory są takie soczyste, lato!


Wracam, jem śniadanie. Myję zęby, twarz, dogaduję się z dziewczynami i panem x kiedy się widzimy. Wychodzi na to, ze dzień zacznę od pana X. Wciągam sukienkę, balerinki, zaplatam sobie warkocza na bok, torba na ramie, szybko pociągam rzęsy tuszem, usta błyszczykiem i coś niezawodnego - okulary. Jak zwykle spóźniona, wybiegam z klatki. Witam się z panem X, idziemy na mrożoną kawę, jakieś zakupy.




 Zlatuje mi tak czas do 13, akurat, bo o 13.15 widzę się z Zuzią Z, idziemy po Zuzę J, a od niej już prosto do Da Grasso, gdzie jesteśmy umówione z Olą i Karoliną. Jemy dooobry obiad, idziemy na coś zimnego nad rzekę. Robimy sobie zdjęcia.


Wracamy do domu. Wskakuję pod prysznic, chłodny działa idealnie. Przebieram się w jakąś obcisłą sukienkę, rozpuszczam włosy, albo robię kucyka, rzęęęęsy, powieki, usta, kości policzkowe. Balerinki. Wskakuję na rower i jadę z Zuziami do Karoliny, gdzie zostawiamy rowery i idziemy do pubów. Świetnie się bawimy, jest z nami pan X.























Po 2, wracamy padnięte, ale tak dobrze się bawiłyśmy - padamy u Karoliny. A przecież przed nami kolejny, jeszcze fajniejsyz dzień! Dobrze, ze wszystkie jesteśmy szczęśliwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz