piątek, 18 maja 2012

Nienawidzimy liceum. Momentami. No, a przynajmniej większość z nas. Myślimy, że dajemy z siebie wszystko, robimy przed sprawdzianem każde zadanie, nawet te z gwiazdkami, ale kiedy jesteśmy oko w oko ze sprawdzianem w naszych głowach jest pustka. Nie mamy motywacji, trwonimy czas - tak nazywają to rodzice. My wolimy patrzeć na to z innej strony. Łatwiej jest, kiedy mówimy sobie, że po prostu korzystamy z życia, że chcemy mieć co wspominać. Ale gdzieś tam po cichu przyznajemy im rację, którą przecież mają. Pewnie - odpowiedniejszą formą spędzania wieczorów jest uczenie się, przygotowywanie z lekcji na lekcji, ale komu z nas się chce? Rodzice starają się nas uchronić przed swoimi błędami z młodości. Tylko ciągle zapominają, że na cudzych błędach człowiek się nie uczy. Musimy się sparzyć, żeby coś zrozumieć. Musimy pare sprawdzianów pod rząd napisać na słabszą ocenę niż wiemy, że nas stać, żeby zrozumieć. Albo dochodzimy do takich wniosków pod koniec roku, 18 maja na przykład, kiedy wiemy, że ciężka praca teraz i tak zbyt wiele nie da. Nie że chcemy odrazu rzucić szkołę, przestać się zupełnie uczyć. My tylko czekamy na nowy rok szkolny, kiedy będziemy mogli zacząć wszystko od nowa. Wejdziemy w materiał z drugiej klasy bardziej doświadczeni, z orientacją (przynajmniej tak nam się wydaje) ile pracy trzeba włożyć, żeby dostać tą czwórkę czy piątkę w liceum (bo przeskok między gimnazjum jest OGROMNY), pozytywnie nastawieni do nauki - ten rok ma nie zakończyć się fiaskiem, naszą wewnętrzną porażką. Bo te są dla nas najgorsze. Emocje, które za często biorą w nas górę i niechęć, której za cholerę nie potrafimy pokonać. Więc zaciskam zęby, kiedy przypominam sobie, że znów dostałam trójkę, chociaż stać mnie na więcej i czekam z niecierpliwością na drugą klasę, na czyste konto. I trzymam za samą siebie kciuki, że drugi raz tego nie zawalę. Trzymam kciuki za rozsądek nad chwilowymi prganieniami, brakiem motywacji i wszechogarniającym lenistwem. Nieraz uświadomienie sobie własnych możliwości albo i ich braku zajmuje nam tak dużo czasu.

Ale te momenty nienawiści do liceum wcale nie psują sielankowego obrazu tych trzech lat. To trzy lata dojrzewania emocjonalnego (co jak u niektórych da się już zauważyć jakby idzie w stronę przeciwną), pokonywania samego siebie, wyznaczanych granic. To trzy lata udawadniania wszystkim, że kiedy nam na czymś zależy, doprowadzamy sprawy do końca. Trzy lata upijania się, wymiotowania i trzymania włosów przyajciołom, kiedy Ci zwracają emocje zatapiane w piatkowe noce. Czas pierwszych miłości, które mimo że bywają niesamowite, zawsze się kończą. To zdobywanie doswiadczenia życiowego jak sobie po nich radzić, jak w ogóle sobie w życiu radzić. Uczymy się pracy w grupie, niekwestionowania zdania nauczycieli. Uczymy się, że ludziom nie można za łatwo zaufać, bo nie każdy jest w porządku, że ludzie lubią to wykorzystywac. Trzy lata, które udowodnią nam, że gimnazjalne przyjaźnie przeradzające się w licealne miłości mogą okazać się błędem. Jakże słodkim, wartym popełnienia, ale wciąz błędem. Jak ludzie się zmieniają, a my musimy tylko stać z boku zastanawiając sie, dlaczego nic w nich nie pozostało z tych wspaniałych osób, które tak kochaliśmy. Uczymy się, że nieraz trzeba odpuścić, dać ludziom stawać się kimś, kim normalnie by gardzili, bo może tak u nich właśnie przebiega to całe dojrzewanie. Nie mówcie mi, że wychodzą teraz z nas prawdziwe "ja", bo nie wierzę, że można coś takiego zataić przez 3 lata znajomości. Nigdy w to nie uwierze. To otoczenie nas zmienia, to ból, cieprienie i rozczarowanie. Straty, bycie niewystarczająco dobrym, to całe gówno nas zmienia.

"A wiecie co jest najgorsze?!" Że znów zbyt zjechalam na tematy emocji, zmian.



Kochamy liceum, nie mówcie mi, ze nie.

1 komentarz: