Opowiem Wam historię.
Historię o dziewczynce, wróżce i elemencie X.
Historia zaczyna się dawno temu. Dziewczynka przez wiele lat kształtuje swoje wartości, szuka samej siebie. Podejmuje parę złych decyzji, które ostatecznie wychodzą jej na dobre - uczy się słuchać głosu swojego serca, nie bacząc na to, co świat mógłby o tym pomyśleć. Dorasta, kształtuje ją doświadczenie zdobywane przez baczne obserwowanie świata wokół. Uczyła się co znaczy siła, kiedy zostawała z czymś sama. W takich warunkach charakter wyrabia się jak plastelina. Naznaczona duchami przeszłości, wiatrem muskającym jej twarz w górach, muzyką, która od zawsze była nieodłącznym elementem - stworzyła samą siebie. Nie myślcie sobie, bohaterka tej historii zawsze wiedziała, że jest wiecznym work in progress, że ma jeszcze przed sobą długą drogę przemian, które przejdzie, czy sytuacji, które wydarzą się tylko po to, żeby boleśnie wskazać jej palcem nad czym musi jeszcze popracować. Bo chociaż zawsze doceniała samą siebie, pokora nie odstępowała jej o krok. I tak płynęło jej życie. Mając świadomość, że znalazła pasujący do jej układanki element - dowiedziała się w czym czuje się najlepiej, czemu chciałaby poświęcić swoje zawodowe życie, pamiętając, że niewiele osób ma to szczęście, prześladowała ją jedna myśl. Myśl, że próżnością byłoby oczekiwanie od życia, żeby spełniło się jeszcze jedno jej marzenie - o spotkaniu swojej bratniej duszy. W końcu kimże by była, gdyby dostając od losu taki dar jak spełnienie marzenia kreowanego od dawna, o zostaniu lekarzem, miała czelność prosić o więcej. Wiemy wszyscy jednak, że marzenia, nawet skrywane głęboko, nie dają o sobie nigdy zapomnieć. Więc wierzyła. Nie prosząc. Nie oczekując. Bardzo podobało jej się to, kim się stała. Znała w końcu swoje słabości, ale znała też siłę. Kochała samą siebie zmęczoną w górach, empatyczną w stosunku do pacjentów, kopiącą piłkę z 6latkiem, płaczącą, gdy coś ją przerastało, zawieszającą się na sekundę, gdy widziała coś, co potrafiło ją zauroczyć, doceniającą te malutkie chwile, które potrafiły w niej rozpalić ciepło w duszy. I obiecała sobie, że nie pozwoli światu jej zmienić.
Dziewczynka wróciła do domu rodzinnego. Los dał jej dodatkowy czas, bez studiów na głowie, kiedy mogła pierwszy raz od wielu, wielu lat, spędzić wiosnę na dworze. Wąchając mijane kwitnące drzewka owocowe, leżąc na trawie, czytając książkę w słońcu. Czas na potwierdzenie sobie w głowie tego, kim się stała. I poczuła wtedy, że przecież od zawsze jej motywacją, żeby zostać lekarzem była nieograniczona ciekawość drugiego człowieka. Podjęła więc decyzję, że nadszedł czas, żeby poznać ludzi. Świat, w którym żyła pozwolił jej zrobić to bez wychodzenia z domu.
I tu zaczyna się fragment historii, w którym najwyraźniej już od początku wspomniana wyżej wróżka czekała na dziewczynkę. Ale, jak to przyjęło się w bajkach, bohaterka naszej opowieści nie była tego wtedy świadoma. Cóż więc takiego zrobiła wróżka? Patrzyła znad jej ramienia jak dziewczynka reaguje na element X. Widząc, że dziewczynka ma wreszcie siłę być sobą, traktować coś zupełnie na luzie, nie przejmując się zupełnie co będzie jutro, rzuciła na nią czar. W noc jej urodzin. Wiecie, rzecz w tym, że z wróżkami trzeba bardzo uważać. Niby to wiedziała, ale lekcja musiała się odbyć. Nie uciekłaby przed nią. Wróżka rzuciła magiczne zaklęcie, które sprawiło, że dziewczynka wpadła po uszy. Niebezpieczne? Tak. Zranienogenne? Bardzo. Nierozsądne? Otóż jak. Ale tak się uczymy.
Wróżka zabrała ją więc na wycieczkę. Zaczarowała jej postrzeganie elementu X. Chcecie pewnie wiedzieć, cóż takiego się stało? Dziewczynka, porażona siłą rzuconego zaklęcia, o zgrozo, oddała wróżce rozsądek. Przehandlowały to w zamian za parę niesamowitych, poruszających, emocjonalnych wieczorów.
Kiedy dziewczynka to zrozumiała?
Kiedy obudziła się w niedzielny, chłodny poranek, 6 tygodni później. A wróżki nie było już obok. Zniknęła, razem z tym stworzonym przez nią czarem, a wrócił na swoje miejsce rozsądek. Dziewczynka robiąc sobie kawę nagle wybuchnęła śmiechem z zażenowania. W psychiatrii używa się określenia, że pacjent ma, bądź nie, wgląd w swoje myśli - czy jest w stanie racjonalnie uznać, co jest realnym światem. Dziewczynka uzyskiwała wgląd od 3 tygodni. Musiała parę razy jeszcze zrobić parę żenujących ją dzisiaj rzeczy, ale czar nie pryska tak łatwo. Rozsądek nie wraca tak łatwo.
Dziś rano miała ochotę schować głowę pod poduszkę ze wstydu, ale nie zrobiła tego. Zamiast tego uśmiechnęła się pod nosem - wróżka chciała jej przecież pokazać, że nie można ufać jej czarom. Dlaczego? Bo przestała być sobą. Czy dziewczynce jest przykro? Nie. Jest szczęśliwa. Odrobiła tą lekcję. Prędzej czy później musiałaby to zrobić. I myślę, że o to wszystko jej chodziło. Żebym po 6 tygodniach od nocy swoich urodzin obudziła się, śmiejąc się z całej sytuacji. I żeby ten uśmiech mi z twarzy nie schodził.